czwartek, 25 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Jarosława, Marka, Wiki| CZ: Marek
Glos Live
/
Nahoru

Peru znaczy dostatek | 18.11.2017

Do tej pory podróżowali na Wschód i zdobywali azjatyckie pięciotysięczniki. Tym razem obrali przeciwny kurs, a celem ich podróży stały się Andy.

Ten tekst przeczytasz za 2 min. 30 s
"Gorole" w komplecie. Fot. ARC

Siedemnasta wyprawa grupy turystycznej „Gorole” prowadziła bowiem do Peru, kraju leżącego na półkuli południowej, gdzie słońce – jak zauważył ze zdumieniem Roman Janusz – każdego dnia wędruje z zachodu na wschód, a woda w toalecie „kręci się” w odwrotnym niż u nas kierunku.

„Gorole”, jakby na pierwszy rzut oka mogło się zdawać, nie mają góralskich korzeni. Pochodzą z Karwiny, a „Gorolami” stali się z zamiłowania do górskiej wspinaczki. Grupa liczy sześciu członków. Wszyscy to mężczyźni. Ich imiona to: Krzysztof, Michał, Tadek, Marian, Jurek i Roman. Na południowoamerykańską eskapadę pojechali w pełnym składzie. Dzięki własnej determinacji oraz wsparciu sponsorów i życzliwych im ludzi.

W Peru spędzili trzy tygodnie. – To była jedna z naszych najdłuższych i najbardziej odległych podróży. Jeśli chodzi o liczbę kilometrów, które przez ten czas dzieliły nas od domów, to mogła jej konkurować tylko z wyprawą na Kamczatkę – przyznaje Roman, dodając, że nawet pół roku to za mało, żeby zwiedzić Peru z całym jego bogactwem. Albo – jak kto woli – z dostatkiem, bo też Peru w tłumaczeniu z języka keczua oznacza dostatek. – Może nie tyle finansowy, co dostatek bogactw naturalnych, wyjątkowych krajobrazów oraz bogactwo serc napotykanych tu ludzi. Lubujących się w kolorach, miłych, zadowolonych, prowadzących spokojne, bezstresowe życie. Zresztą o wielkim bogactwie można też mówić w związku z kulturą Inków, która właśnie w Peru ma swoje korzenie – wyjaśniają uczestnicy wyprawy.

Podróż po Peru rozpoczęli od leżącej bezpośrednio nad Pacyfikiem 9-milionowej Limy. Tam wylądował ich samolot i tam przekonali się, co XVI-wieczny podróżnik, Ferdynand Magellan, rozumiał pod pojęciem Oceanu Spokojnego. Na miejscu zamiast spokojnej tafli wody zastali urwiste zbocza i wysokie fale. Przed nimi stały jednak kolejne wyzwania. Pierwsze wiązało się z sześciogodzinną zmianą czasu, drugie z liczącą przeszło 3 tys. metrów różnicą poziomów. Do wszystkiego trzeba się było przyzwyczaić. Tym bardziej że program wyprawy celował jeszcze wyżej i obejmował pięciotysięczniki Białej Kordyliery i Kordyliery Huayhuash. Tu już jednak pomagała inna peruwiańska specjalność. Żucie koki.

Cały artykuł w sobotnim, papierowym "GL":



Może Cię zainteresować.