piątek, 19 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Alfa, Leonii, Tytusa| CZ: Rostislav
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art 223: Wilson i Nolan znów czarują | 26.08.2017

Multiinstrumentalista Steven Wilson i reżyser Christopher Nolan są bohaterami kolejnego wydania Pop Artu. Wilson może się pochwalić udaną płytą „To The Bone”, która w całości zabrzmi również podczas koncertu w Zabrzu zaplanowanego na 17 lutego 2018. Nolan z kolei o mało nie wywołał wojny z Francją.

Ten tekst przeczytasz za 6 min. 15 s
Steven Wilson. Fot. ARC

 

MUZYCZNA RECENZJA

STEVEN WILSON – „TO THE BONE”

Co dwa lata nowy album studyjny, po przesłuchaniu którego nie można doczekać się następnego? Steven Wilson pokazuje dobitnie, że można. Pod warunkiem, że ma się pomysły, zapał do pracy, wspaniałych kumpli w studio, no i jest się bezdzietnym 50-letnim kawalerem.

Wilson wciąż odbierany jest w kręgach muzycznych jako założyciel i lider brytyjskiej grupy prog-rockowej Porcupine Tree. Sęk w tym, że ostatni album „Jeżozwierzów” ujrzał światło dzienne w 2009 roku i wszystkie gwiazdy na niebie mówią, że to może być ostatnia wielka pozycja w bogatej dyskografii Porcupine Tree. Wilson w ostatnich latach konsekwentnie stawia bowiem na swoje własne projekty i kooperacje z innymi artystami niekoniecznie ze świata rocka, z którymi trafił do znacznie szerszego kręgu odbiorców. „To The Bone” jest piątą w dyskografii płytą solową Brytyjczyka. Jednym zdaniem: to album najbardziej przystępny, z elementami popu, trip-hopu, ale również sprawdzonymi zagrywkami wywołującymi wspomniania,  kiedy to muzykę rockową definiowały takie grupy, jak Genesis, Yes czy Pink Floyd. Jedno zdanie w przypadku opisu jakiejkolwiek płyty autorstwa Stevena Wilsona to jak jedno włoskie espresso w centrum Florencji. Kategorycznie za mało.    

Na albumie „To The Bone” Wilson jest jak Indiana Jones odgrzebujący relikwie z przeszłości. W odróżnieniu od poprzedniego wydawnictwa – koncepcyjnego albumu „Hand Cannot Erase” (2015), na którym po części wrócił do progrockowej stylistyki Porcupine Tree, „To The Bone” jest zbiorem piosenek. Dla jednych „tylko”, dla innych „na szczęście”. Wilson w swojej karierze muzyka osiągnął już prawie wszystko. Prawie. Jest laureatem wielu prestiżowych wyróżnień branżowych. Magazyn „Guitar World” umieścił go na liście piętnastu najlepszych gitarzystów rockowych planety. Bilety na jego koncerty rozchodzą się jak ciepłe bułeczki, o czym świadczy wyprzedany z półrocznym wyprzedzeniem lutowy koncert artysty w Zabrzu. Stawiam jednak w ciemno, że z utworami z najnowszej płyty Wilson trafi również na listy przebojów komercyjnych stacji radiowych. Symbolicznie w erze, kiedy tradycyjne rankingi najbardziej popularnych radiowych przebojów trącą myszką, co widać poniekąd po znikającym audytorium legendarnej „Listy Przebojów Programu Trzeciego” Polskiego Radia.

Album „To The Bone” świetnie sprawdza się na wyrywki. Nieważne, z którego miejsca zabierzemy się za bombonierkę, bo wszystkie cukierki są przedniej jakości. Celowo użyłem określenia „cukierki”, bo takiej koncentracji słodyczy w utworach Wilsona nigdy wcześniej nie było. Nawet na płytach Blackfield, brytyjsko-izraelskiego projektu Stevena Wilsona i Aviva Geffena. Wybrany na singla utwór „Pariah” to typowy przedstawiciel słodziaków, ale skomponowany w taki sposób, że ciarki przechodzą po plecach. Duet Wilsona z izraelską piosenkarką Ninet Tayeb przywołuje skojarzenia Petera Gabriela i Kate Bush. Całość potęguje symfoniczno-gitarowy finał, w którym bardzo łatwo otrzeć się o kicz, ale Wilson tradycyjnie wychodzi z tych opałów obronną ręką. Chyba tylko Wolfgang Amadeusz Mozart i Ronaldinho potrafili dryfować na granicy genialności i pretensjonalności z równie efektownym skutkiem. Na „To The Bone” Wilson poszedł na całość: kilogramy cukru-pudru sypią się z dyskotekowego utworu „Permanating”, w którym Wilson sklonował Abbę do spółki z chłopakami z Liverpoolu i braćmi Gibb. Słychać, a także widać w śmiesznym teledysku, że Wilson nie tylko robi sobie żarty, ale że chce – używając terminologii społecznej zadomowionej również na Zaolziu – sprowokować ortodoksyjną bazę członkowską do samorefleksji. Próbujemy na Zaolziu, próbuje też Wilson, któremu najwyraźniej już ciasno w prog-rockowym garniturze.

Muzyka na najnowszym wydawnictwie Wilsona broni się niemniej w zupełnie innych fragmentach. Przede wszystkim w dziewięciominutowym rockowo-popowym opusie „Detonation”, ale również w kolejnym zaskakującym wcieleniu Wilsona – triphopowym „Song Of I” z gościnnym udziałem Sophie Hunger. Ukryty pod numerem drugim „Nowhere Now” wywołuje z kolei skojarzenia z muzyką z pogranicza YES i Rush. W przypadku Stevena Wilsona nie można jednak mówić o kradzieży dóbr materialno-duchowych, a raczej przemyślanych do ostatniej nuty zapożyczeniach. W muzyce rockowej wszystko zostało już bowiem wyśpiewane i zagrane. Wilson czerpie z tej spuścizny pełnymi garśćmi, ale zarazem nie brakuje mu własnych, oryginalnych pomysłów. „Nie widzę siebie w roli ojca. Dzieci wymagają poświęcenia, a ja całe życie chcę poświęcić na tworzenie muzyki” – powiedział Wilson w jednym z wywiadów poprzedzających wydanie najnowszego albumu. A potem „machnął” w ciągu dziesięciu minut najpiękniejszą kołysankę dla ojców – „Blank Tapes”.

FILMOWA RECENZJA

DUNKIERKA

W zatrzęsieniu kinowych chałtur, jakimi katują nas ostatnio dystrybutorzy, można znaleźć również perełki. Do takich zalicza się bez wątpenia „Dunkierka”, najnowszy obraz brytyjskiego reżysera Christophera Nolana.

Twórca „Mrocznego rycerza” czy „Incepcji” rzucił się tym razem na ekranizację autentycznych wydarzeń wojennych, jakie miały miejsce na przełomie maja i czerwca 1940 roku w Dunkierce. Operacja „Dynamo” miała na celu ewakuację 400 tysięcy żołnierzy brytyjskich, a po części też francuskich i belgijskich, uwięzionych na plaży na skutek zmasowanej inwazji wojsk niemieckich w północnej Francji. Nolan nigdy wcześniej nie nakręcił filmu wojennego i chyba też nigdy więcej już nie nakręci. Jedna „Dunkierka” w zupełności bowiem wystarczy, żeby zostać nieśmiertelnym.

Cała recenzja najnowszego obrazu Christophera Nolana w sobotnim, papierowym wydaniu gazety.

 



Może Cię zainteresować.