Malarz Paweł Wałach z bolesną stratą po pożarze kościoła w Gutach uporał się, sięgając po pędzel, farby i płótno. Dzięki temu powstały dwie prace plastyczne dokumentujące tamte wydarzenia. Dziś rozmawiamy z artystą o procesie powstawania tych obrazów, ale i pytamy go o przyszłość świątyni.
Jak dowiedział się pan o pożarze i jakie emocje temu towarzyszyły?
W tym czasie przebywałem na plenerze malarskim w Opolu i pierwsze informacje o tej tragedii otrzymałem od mojej żony. W pierwszej chwili nie potrafiłem zrozumieć, jak mogło dojść do czegoś takiego. Po prostu nie chciałem w to uwierzyć, że takie cudo po prostu zniknęło z powierzchni ziemi. Był to obiekt ważny i pod względem religijnym i pod względem architektonicznym. Miejsce bardzo bliskie dla wielu osób. Na pewno tym pierwszym refleksjom towarzyszyły bardzo silne emocje.
I wtedy sięgnął pan po pędzel...
Zaraz po powrocie z pleneru chciałem stworzyć obraz. Z doświadczenia wiem, że najlepiej zacząć malowanie wtedy, gdy w człowieku jeszcze kłębią się te silne uczucia, bo one odbiją się w obrazie, a później będą wpływać na odbiorców. Nie było to jednak łatwe zadanie, bo zależało mi na tym, by na jednym płótnie oddać całą tragedię. Starałem się zawrzeć na obrazie różne elementy, a więc przede wszystkim ten krzyż, który nie spalił się jako jedyny i daje nadzieję. Wkomponowałem tam też trzech podpalaczy, bo wkrótce policja ustaliła, że świątynia została celowo spalona. Wspomniała pani o frustracji, czułem ją właśnie wtedy, gdy malowałem tych chłopców. Ponadto odczuwałem zawód i żal, że ci młodzi kompletnie nie rozumieją, co zrobili. Może dopiero teraz zaczyna to do nich docierać. Jednak nie chciałem, by haniebny czyn podpalaczy zdominował ten obraz i emocje. Dlatego na pierwszym planie są krzyż, dzwon i kwiat Zaolzia, czyli sam kościół, który odwzorowałem z pamięci. Ważna tu jest też kolorystyka, sądzę bowiem, że oddałem kolory tej tragedii. Jeśli twórcą szargają silne emocje, pracę tworzy szybko i tak też powstał ten obraz, który zatytułowałem „Kwiat Zaolzia”.
Kiedy emocje nieco opadły, namalował pan kolejne dzieło.
Ta praca pod względem kolorystycznym nie jest już tak ekspresyjna i nasycona emocjami. To był chyba etap, w którym przestałem rozpamiętywać to, co się stało, a zacząłem zadawać pytania, co będzie dalej. Drugi obraz zatytułowałem „Światło nadziei” i niesie pewne pocieszenie. Chociaż ta praca już nie powstawała w takich emocjach, sądzę, że udało mi się odzwierciedlić to, co stopniowo rodziło się w naszej społeczności, a mianowicie ten spontaniczny zryw związany z chęcią odbudowy świątyni. Dlatego na obrazie dominuje z jednej strony krzyż, a z drugiej strony snop światła. Chciałem tym obrazem powiedzieć, że „będzie dobrze”.